Tomasz Organek: „Zawsze będę tam wracał, bo to moje najważniejsze miejsce na ziemi”

Tomasz Organek: „Zawsze będę tam wracał, bo to moje najważniejsze miejsce na ziemi”

Tomasz Organek (rocznik '76) jest twórcą zespołu Ørganek, z którym wydał 2 albumy „Głupi” 2014 i „Czarna Madonna” 2016 (współzakładał zespół SOFA). Kompozytor, wokalista, gitarzysta. Ma wykształcenie muzyczne, pochodzi z rodziny z muzycznymi tradycjami (mama tańczyła w zespole ludowym, tata był aktywnym muzykiem). Organek to także tekściarz, producent, autor powieści Teoria opanowywania trwogi, dyplomowany anglista, z kilkuletnim epizodem nauczycielskim. Dzieciństwo spędził w Raczkach, czasy licealne w Suwałkach.
 
Panie Tomku, ilekroć jedziemy rodzinnie do Augustowa i mijamy drogowskaz: Raczki – pytam siebie, czemu wciąż się nie odważyłam poprosić pana o rozmowę. Przyznam, że trochę ośmielił mnie wywiad jakiego ostatnio udzielił pan Katarzynie Stoparczyk w radiowej „Trójce”. Wiedziałam na pewno, że po pierwsze: chcę zagadnąć o rodzinną miejscowość.

Nigdy pan nie ukrywał pochodzenia z ok. 2-tys. Raczek - kiedyś miasto (do 1870 roku), dziś wieś. Są ludzie, którym pochodzenie z małego miasteczka stanowi powód do wstydu (?), szczególnie jeśli dziś zasilają duże miasta, osiągnęli sukces itp. Znam przypadek z lokalnego podwórka, osoby publicznej, którą podejrzewamy o czyszczenie „internetów”, bo nigdzie nie można przeczytać, że pochodzi z Sokółki. Dlaczego pan nie zapomniał gdzie stał dom rodzinny?

To, co Pani opowiada jest trochę śmieszne i trochę smutne. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym ukrywać swoje pochodzenie, bo to jakbym chciał wyrzec się swojej tożsamości. Jej podstawą jest pochodzenie, miejsce urodzenia, dojrzewania. Jakim byłbym człowiekiem, artystą, gdyby u podstawy mojej twórczości leżało kłamstwo? Dla mnie to nie do pomyślenia. Chęć zmiany pochodzenia zwykle dyktowana jest jakimś głębokim kompleksem albo traumą z dzieciństwa, a na pewno jakimś silnym przekonaniem, że dzięki metryczce możemy być lepsi. To oczywiście ułuda i olbrzymia krzywda wyrządzana samemu sobie. Takie kłamstwo pozbawia człowieka korzeni. Bez nich człowiek staje się w jakimś sensie bezdomny.

To teraz pytanie całkiem z innej beczki, przez dwa lata uczył pan „anglika” w szkole, jak pan wspomina tamten czas, nie było apetytu na więcej?

Nie. Nigdy nie byłem nauczycielem z powołania, mimo że dosyć dobrze sobie radziłem. Doszedłem do stopnia nauczyciela kontraktowego i po wypadku, w którym zginął kierowca dowożący nas do szkoły, powiedziałem sobie dość. Po pierwsze dlatego, że spędziłem pół roku na rehabilitacji, a po drugie - zrozumiałem, że muszę i chcę być muzykiem. Każdego dnia rano przy tablicy czułem to samo - niezmienną pewność, że powinienem być gdzie indziej.
 
Nie ukrywam, że jestem entuzjastką pana muzycznych dokonań, cenię za energię i szczerość artystycznej wypowiedzi, i jeszcze za coś: za 100 % dopracowanie strony wizualnej pana płyt, strony www, gadżetów promujących Organka. Ta sfera chyba jest dla pana ważna?

Tak, bardzo ważna. Uważam ją za tak samo istotną jak to, co jest wewnątrz. Opakowanie, opracowanie graficzne, wizualizacje koncertowe, klipy - to wszystko działa bardzo silnie na zmysły odbiorcy i jest albo uzupełnieniem muzyki, albo wręcz pogłębia jej przekaz. Przez lata nauczyłem się tego, że wszystko ma znaczenie.
 
Ostatni klip promujący singiel „Pogo” – to także dziełko sztuki filmowej. Do tego wbija w fotel, mocne… Miał pani jego wizję/scenariusz w głowie czy oddał pan kawałek fachowcom (Szupica / Kiziewicz), a oni zrobili, co trzeba?

Nie było tak łatwo ;) Nigdy nie oddaję piosenki bez uprzednich konsultacji, burzy mózgów, rozmowy. I tym razem nie było inaczej. Bardzo długo rozmawialiśmy o założeniach ideowych tej piosenki i tego, co chcemy dzięki obrazowi uwypuklić. „Wesele” przyszło mi od razu po napisaniu tekstu. Zamieściłem w niej cytat z Wyspiańskiego i to nam trochę ułożyło narrację. Oczywiście, wesele jest tylko pretekstem do ukazania kolejnej wersji chocholego tańca, który od wieków tańczymy.

https://www.youtube.com/watch?v=TvuEuPJJCJo
 
Mocno krzywe, a może właśnie hiperrealne jest to pana zwierciadło, w którym odbija się podzielona na pół Polska. Jest tu ostre pogo - nowy „polski taniec narodowy”, jest Wyspiański, jest i Smarzowski, wszystko w oparach mocnego alkoholu i kebabu, bezładnie wymieszane jak w pijackim śnie, a w kontrze - idylla dzieciństwa…

Tak, i w tych młodych tkwi siła. Od samego początku chcieliśmy jakoś przełamać ten cały turpizm i „bezhołowie”. Szukaliśmy elementu nadziei, czegoś, czego można by się uczepić i padło na dzieci. Nic nowego, przecież to one niosą w sobie nadzieję na lepszy świat. Każde pokolenie pokłada wszelką wiarę w dzieciach. Nowe pokolenia są w stanie tworzyć lepszy świat. I ja w to, być może naiwnie, wierzę.
 
Mijają dwa lata od śmierci ikony polskiego rocka – Kory, bardzo jej brakuje… To była chyba bardzo ważna postać w pana artystycznym życiu, mam w pamięci przejmujący klip do „Czarnej Madonny”, w którym zagrała.

Tak, to jedna z bardzo ważnych dla mnie osób, które spotkałem dzięki muzyce. Pisałem „Czarną Madonnę” w momencie, gdy odchodziła moja mama. To był w ogóle bardzo trudny dla mnie czas. Myśląc o obrazie do tego utworu od razu miałem przed oczami Korę. Z wielu względów. W piosence kieruję swoje słowa do archetypicznej matrony o wielu wcieleniach. Silnej, kochającej, mądrej, płomiennej kobiety, którą proszę o pocieszenie w cierpieniu. Kora ze wszech miar nadawała się do tej roli. Po pierwsze jako wspaniała, silna, niezależna artystka, po drugie – jako śmiertelnie chory człowiek, który rozumie swoją rolę w klipie. O realizację poprosiłem wybitnego reżysera, Jerzego Skolimowskiego, z którym miałem okazję współpracować już wcześniej, przy jego filmie „11 minut”. Samo nagranie było mistycznym przeżyciem i stworzyło silną więź między nami aż do śmierci artystki. Do tego stopnia, że rodzina poprosiła mnie o wykonanie „Czarnej Madonny” podczas pogrzebu Kory na warszawskich Powązkach.

https://www.youtube.com/watch?v=oq8wnimkp1o
 
Jest lato, żniwa artystyczne, jeden festiwal powinien gonić drugi, a tu epidemia ciszy, którą branża muzyczna odczuwa bardzo, bardzo dotkliwie, jak pan się znajduje w tej rzeczywistości?

Niespecjalnie dobrze. Nie potrafię się w tym odnaleźć. Zakazy, obostrzenia są na pewno potrzebne, bo w tym wszystkim najważniejsze jest nasze zdrowie i życie, ale jest i w tym wszystkim dużo niezrozumiałej niekonsekwencji. Nie pozwala nam się organizować plenerowych koncertów, a przed chwilą byliśmy świadkami albo sami uczestniczyliśmy w ogromnych wiecach wyborczych. Ludzie tłumnie spędzają czas w restauracjach, sklepach, kościołach, galeriach handlowych, a nasz branża stoi na krawędzi bankructwa. Często dość niesprawiedliwie mówi się o garstce celebrytów z telewizji, że mają dość pieniędzy, żeby nie pracować. A to nie tak. Rzeczywistość jest taka, że nasza branża odpowiada za 4% PKB i składa się z prawie czterystu tysięcy muzyków, aktorów, techników, nagłośnieniowców, kierowców, agencji eventowych, firm cateringowych, ludzi po prostu. Ludzi, którzy mają firmy, kredyty, leasingi i rodziny do utrzymania.
 
Kiedy będzie można usłyszeć pana na żywo w okolicy?

To zależy tylko i wyłącznie od tego jak poradzimy sobie z pandemią. A słyszę, że ona wraca i czeka nas druga fala, więc pewnie niezbyt szybko.
 
Wraca pan czasem na Podlasie by naładować baterie?

Wracam. I na Podlasie i na Suwalszczyznę, z której pochodzę. Zawsze będę tam wracał, bo to moje najważniejsze miejsce na ziemi. Dziś nie czuję się specjalnie związany z żadnym miejscem mojego zamieszkania, bo zawsze trochę byłem i będę wagabundą, ale miejsce urodzenia ma się tylko jedno.
 
Serdecznie dziękuję za rozmowę.


Aneta Tumiel

autor fot. Maciej Zienkiewicz dla Wydawnictwa WAB

Zdjęcia


Tagi:aneta tumielTomasz Organek

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.