Kabaret JURKI. Święta po polsku: kokakola na stole i Kewin sam w telewizorze...

Kabaret JURKI. Święta po polsku: kokakola na stole i Kewin sam w telewizorze...

Kabaret Jurki wziął teraz na warsztat "Święta polskie". Gościliśmy ich 5 marca w kinie Sokół. Po występie zapytaliśmy o… podglądanie bliźnich, improwizowanie i rolę publiczności w przedstawieniach kabaretowych. Obecny skład kabaretu: Agnieszka Marylka Litwin–Sobańska, Znany Wojtek Kamiński, Przemysław Sasza Żejmo, Marek Litwin. Jurki powstały w 1994 roku w Zielonej Górze, a dlaczego Jurki – bo jednym z pierwszych członków i liderów kabaretu był Jurek Jankiewicz.

Na początek szkolne pytanie – trudno jest rozśmieszać? Można się tego nauczyć, czy się z tym człowiek rodzi?

Z rozśmieszaniem jest jak ze wszystkim. Jedni się z tym rodzą, inni się tego uczą. Pocieszające jest to, że poczucia humoru można się nauczyć. Niektórzy edukację w tym względzie zaczynają w domu, jako dzieci. Inni uczą się humoru później w grupach rówieśniczych. Tak czy inaczej, jest to istotne. Poczucie humoru pozwala w trudnych momentach spojrzeć na siebie czy swoją sytuację z dystansu. A przez to oswoić trudności. Wtedy łatwiej sobie z nimi radzić.

Sądząc po Waszych skeczach, dużo podglądacie (śmiech)? Tylko kogo, siebie, sąsiadów – rodzinę?

Podglądamy rzeczywistość. A elementami rzeczywistości są i rodzina, i sąsiedzi, i zupełnie obcy ludzie, którzy w określonych sytuacjach zachowują się według jakiegoś schematu. Większość inspiracji w tym programie wzięła się z naszego własnego doświadczenia. Ale – stwierdzamy to z satysfakcją – to doświadczenie jest bliskie większości naszych widzów. I czasami z dystansu jest to zabawne. Jednak, tak naprawdę świadczy to o pewnym poczuciu tożsamości.

Święta po polsku mogą zmęczyć… i to nie tylko organy odpowiedzialne zatrawienie…?

Uginający się od jedzenia stół jest elementem naszej narodowej tradycji. Chyba nawet trochę obrazuje to naszą skłonność do przesady. Ale tacy już jesteśmy. I niekoniecznie trzeba z tym na siłę walczyć. Ale – jeśli to sobie nazwiemy – to będziemy mieli świadomość. A świadomość prowokuje zmiany. Jednak najważniejsze jest to, że siadamy do tego stołu. Jakkolwiek wygląda. Bo stół jednoczy. Buduje relacje. A kiedy budują się relacje, zaczyna się robić naprawdę ciekawie. I to nas najbardziej interesuje. Nawet jeśli to bycie przy stole jest męczące, bo znowu polityka, bo znowu wujek opowiada stare kawały, bo znowu o chorobach, to i tak jest to ciekawe. Bo dowiadujemy się, jacy jesteśmy.
Jeśli chcemy się dowiedzieć, oczywiście.

Chyba bardzo cenicie interakcję z publicznością, odnosiłam wrażenie, że jest momentami niemal na prawach członka Waszego kabaretu i uczestniczy w skeczach.

Nie chcemy, by publiczność była tylko biernym obserwatorem, podglądaczem. Świadomie szukamy bliskiego kontaktu, jakiejś nici porozumienia. Budujemy wzajemne zaufanie. To pozwala się zjednoczyć i wspólnie śmiać się z rzeczy, które czasami mogą być trudne.

Jurki Mistrzowie wielkiej improwizacji. (śmiech) Ten sam skecz może mieć naście wersji?

Z niewielkim ryzykiem można stwierdzić, że nasze skecze mają tyle wersji, ile jest występów. Staramy się, by za każdym razem, oprócz ogólnego kontekstu, widzowie czuli to „tu i teraz”. To dla nas istotne.

Lubicie wplatać nowe, aktualne wątki do granego materiału?

Oczywiście! Nic nie jest zawieszone w próżni. Jeśli tylko możemy, jeśli sytuacja na to pozwala, staramy się odnosić to, co robimy, do aktualnej rzeczywistości. To zawsze jest w jakiś sposób odświeżające.

23 lata na scenie, zobowiązuje. Mocno się przez te lata zmieniała publiczność i Wasze poczucie humoru?


Wszyscy się jakoś zmieniamy i wszystko się jakoś zmienia. Na przykład, kiedy zaczynaliśmy działalność, Internet był w powijakach. Dzisiaj nie wyobrażamy sobie bez niego życia. Nie pozostaje to bez wpływu na poczucie humoru. Poza tym, dojrzewamy. I my, i nasza publiczność. Zmieniają się sprawy, które nas zajmują, rzeczy, które są dla nas ważne. Zabrzmi to banalnie, ale życie to nieustanna zmiana. I my też temu podlegamy.

Bardzo byliśmy pod wrażeniem przygotowania się z topografii naszych nazw miejscowych… Odrobiliście lekcje, co chwilę ze sceny padały nazwy: Słójka, Kuryły – Gieniusze, duch Czarnej Białostockiej (śmiech) – jakbyście tu mieszkali. Szanujecie nas, odbiorców – to bardzo miłe…

Oczywiście, że szanujemy! To podstawa. Tylko w taki sposób można zbudować rodzaj partnerskiej relacji. A dla nas publiczność jest partnerem w swoistym dialogu o nas wszystkich. A duch Czarnej Białostockiej w tym pomaga (śmiech) Choć podczas występu to tylko duch. Ale dobry duch (śmiech).

Jerzy Dobrowolski, guru satyryków, ponoć prywatnie był depresyjnym smutasem, mam nadzieję, że Jurki prywatnie są równie zdystansowane do rzeczywistości, jak to widać na scenie.

Jerzy Dobrowolski był mistrzem. I nawet jeśli był depresyjnym smutasem, to jednocześnie był niesamowicie zdystansowany. Dla nas jego postać jest bardzo inspirująca. A my? Staramy się w życiu zachować do siebie dystans. Nam też czasami nie udaje się uniknąć świątecznego przejedzenia i nadmiernego kosztowania ducha Czarnej Białostockiej (śmiech). I potrafimy się z tego śmiać.

Dziękuję za rozmowę i za ożywczą dawkę zdrowego śmiechu z przywar nas wszystkich.

    No cóż… Wesołych Świąt! (śmiech)

Z Agnieszką Marylką Litwin–Sobańską rozmawiała Aneta Tumiel

fot. Kabaret Jurki

Tagi:Sokółkapowiat sokólskianeta tumielkabaret jurki

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.