Człowieka nie da się naprawić natychmiast, ale jest cyrk, który leczy

Człowieka nie da się naprawić natychmiast, ale jest cyrk, który leczy


Żonglerka rozwija zdolność myślenia, tworząc nowe połączenie w mózgu. Naukowo udowodniono, że działa na zasadzie medytacji- uważa Anna Wojszel, pedagog szkolny i cyrkowy w Salezjańskim Ośrodku Wychowawczym dla chłopców w Różanymstoku. Rozmawialiśmy z nią o Cyrkplozji, grupie młodych ludzi, których występy zawsze robią ogromne wrażenie.


- Rzucając trzema piłeczkami, wprowadzamy swój mózg w stan relaksu. Przeprowadzono w tym zakresie badania pod kątem terapii lękowych. W kwestii fizycznej żonglerka rozwija równowagę, poczucie rytmu, siłę mięśni. Taki efekt daje nie tylko żonglowanie, ale też jazda na monocyklu, chodzenie po linie. Kolejną zaletą naszych cyrkowych zajęć jest pozytywne wypełnianie czasu, uczenie się uczenia innych – zapewnia Anna Wojszel, opiekunka Cyrkplozji.
Anna pisze pracę doktorską u prof. Konopczyńskiego właśnie na temat twórczej resocjalizacji metodą pedagogiki cyrku. Wspólnie z profesorem wpadli na pomysł, żeby zrobić eksperyment pedagogiczny trwający dwa lata. Utworzyli grupę wychowawczą złożoną wyłącznie z cyrkowców. Została zbudowana procedura: jeśli ktoś chciał się do tej grupy przyłączyć, musiał spełnić pewne warunki. Chętny przechodził okresie obserwacyjny. Z grupy mógł odejść dopiero po roku, żeby nie burzyć innym ciągłości indywidualnych programów terapeutycznych. Grupa była spora, bo składała się 12-13 osób, było też bardzo dużo treningów. Twórcza resocjalizacja bowiem wymaga, aby zajęć cyrkowych było 6h w tygodniu. Anna Wojszel zaangażowała się cała sobą w podjęte zadanie.
- Świetnie to wyszło, towarzyszył nam cały zespół specjalistów, pani psycholog, wychowawcy osób z grupy. Mieliśmy społeczności terapeutyczne, chłopcy zostali bardzo wyposażeni duchowo. Grupa zbudowała wspaniałe relacje, osoby czuły się świetnie na tej grupie, połączyła je cudowna więź. Wychodziły nam świetne, otwarte rzeczy – Anna z ekscytacja opowiada o przebiegu projektu.


CZŁOWIEKA NIE DA SIĘ NAPRAWIĆ NATYCHMIAST


- Kiedy dostajesz człowieka, którego resocjalizujesz, nie jest tak, że w chwilę go naprawisz, na zasadzie - jesteś zepsuty tu, tu i tu, ja cię zaraz poukładam. Przez to, że ci młodzi ludzie coś przeżywają, wychodzą na scenę, tworzą show, stoją przed ludźmi, odnoszą sukcesy, otrzymują gratulacje i pochwały, sami się przez te przeżycia zmieniają. Następuje przemiana ich tożsamości. Sami zaczynają o sobie myśleć inaczej - tłumaczy Anna Wojszel.
Tak właśnie działa opracowana przez prof. Konopczyńskiego metoda twórczej resocjalizacji. Każda działalność kreatywna, podczas której rozwija się pasja, czy to jest teatr, sport, jazda konna, czy cyrk, może być twórczą resocjalizacją. Dla jednych jest to zabawa, dla innych pasja, sposób odreagowanie napięcia, dla jeszcze innych coś, czym mogą zaimponować otoczeniu. Podsumowaniem 2 letniego eksperymentu, był mini festiwal cyrkowy zorganizowany 11-12 czerwca 2021 r. w Różanymstoku. Po zakończeniu eksperymentu Anna Wojszel wróciła do dawnego trybu prowadzenia zajęć cyrkowych.


- Teraz jest tak, jak przed projektem. Przychodzą do mnie chłopcy z każdej grupy. Ale tylko ci, którzy chcą. Są w pewien sposób wariatami cyrkowymi, którzy mogliby trenować non stop – uśmiecha się Anna.


Kiedy rozmawialiśmy z nią podczas trwania Festiwalu Młodzieży bez Granic w Różanymstoku, był wrzesień. v Cyrkplozja już wtedy, od początku roku szkolnego, miała za sobą trzy występy wyjazdowe. Była w Sokółce na imprezie zorganizowanej przez Polski Związek Niewidomych, w Wierzchlesiu robiła pokaz fireshow, a w Wasilkowie na festiwalu "Rzeka Ognia" zorganizowali bezpłatne warsztaty cyrkowe.


- Dla nich te wyjazdy są czymś cudownym. Mogą wyjść z ośrodka, robią występ, sprawiają radość ludziom, którzy przychodzą do nich i dziękują, zapraszają ich na obiad. Dzieciaki przybiegają po autografy, cieszą się, gratulują im. Ci nasi “przestępcy” - w dużym cudzysłowie, są traktowani jako ktoś bardzo wyjątkowy, a radość otaczających ludzi udziela się również im – opowiada z dumą kobieta o swoich uczniach.


Najdalej z Cyrkplozją była w Trzebieży, pod granicą niemiecką na festiwalu twórczości młodzieży z ośrodków wychowawczych - “Przetwornik”. Poza tym występowali w Łodzi, Warszawie, Lublinie, na Mazurach i niemal całym Podlasiu. Przed pandemią byli wręcz zasypywani propozycjami występów. Niemal co dzień przychodziło zaproszenie gdzieś z Podlasia. Jednak dzieci muszą się też uczyć, więc wybierają spośród propozycji, gdzie chcą wystąpić. Anna zaznacza, że niektórzy chłopcy są wybitnie uzdolnieni. Potrafią w rok posiąść umiejętności, na które ich instruktorka – jak sama przyznaje – potrzebowała 7 lat treningu. Z takimi ludźmi można aranżować bardzo wymagające pokazy. Na Podlasiu nikt nie wykonuje tak zaawansowanych układów i sztuczek. W całej w Polsce jest około 500 żonglerów. .
- Ludzie chcą nam płacić, my nie możemy przyjmować pieniędzy, więc niektórzy, tak jak np. Powiat Sokólski, kupują nam coś w prezencie po występie. Chłopcom czasem brakuje butów, spodni, bo zwykle są to dzieci biedne, z trudnych środowisk - opowiada Anna.


ŻONGLOWANIE JEST FASCYNYJĄCE


A jak Anna Wojszel została cyrkowcem? Po studiach pedagogiki opiekuńczo - wychowawczej rozpoczęła pracę w różanostockim Salezjańskim Ośrodku Wychowawczym dla chłopców. Poszukiwała nowej, skutecznej metody wychowawczej. W międzyczasie Sokółczanin Seweryn Bona wkręcił się w kuglarstwo, a ona zaraz po nim.
- Wtedy umiałam tylko żonglować trzema piłeczkami, nic więcej. Zauważyłam, że dla chłopaków jest to fascynujące - wspomina Anna.


Zaczęła uczyć się sztuki cyrkowej od instruktorów z całej Polski. Eksperymentowała z różnymi rekwizytami, jeździła na festiwale. Sama ucząc się, jednocześnie wprowadzała nowe elementy do zajęć w ośrodku. Tak narodził się również fireshow. Okazało się, że po kilku miesiącach pracy wspólnie z wychowankami może zrobić wspólny, widowiskowy pokaz. Mija właśnie 10 albo 11 rok jej pracy metodą cyrkową - sama już nie pamięta. Ania pracuje aktualnie w MOW - Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym - tam gdzie chłopcy są skierowani postanowieniem sądu.


- Cyrk tak wrósł w nasze placówki, że w MOS, Młodzieżowym Ośrodku Socjoterapii, zajęcia prowadzi koleżanka Wiola, ponieważ ja się po prostu nie wyrabiałam, żeby ich wszystkich uczyć - opowiada Anna.


Zazwyczaj w MOW jest około 50 wychowanków. Każdy kto ma ochotę przyjść i nauczyć się czegoś, ma możliwość uczestniczyć w warsztatach Anny. Są to wychowankowie ze wszystkich grup wychowawczych. Warsztaty są organizowane w różnych godzinach, żeby nie pokrywały się zawsze z tymi samymi zajęciami u innych pedagogów czy nauczycieli, ponieważ chłopcy muszą zwalniać się z lekcji, żeby uczestniczyć w warsztatach. Ania zauważa, że w normalnej szkole to by nie przeszło, bo nie można przecież nie chodzić na lekcje. W MOW każdy z wychowanków ma indywidualny tok nauczania, ma prawo się zwolnić, ale jeśli nie skupia się na nauce, ma np. same jedynki z geografii to wiadomo, że nauczyciel nie pozwoli opuścić lekcji na poczet Cyrkplozji.


- Tu powstaje kolejna motywacja do nauki i zdobywania dobrych ocen, żeby móc przyjść na cyrk – tłumaczy Anna.


W jej szkole 90% wychowanków żongluje trzema piłkami. Na zajęcia przychodzi cały tabun chętnych chłopców. Niektórzy bo po prostu chcą się zwolnić z lekcji, inni odreagowują, bo pomaga im to rozładować napięcie emocjonalne, które często w nich powstaje.


- Przebywanie w ośrodku, jest dla nich bardzo trudnym doświadczeniem. Nikt z nich sam tego nie wybrał. Nie jest łatwe być oddzielonym od rodzin (jeżeli ktoś je ma), od swojego środowiska. To są często mali chłopcy, niektórzy nawet 12-letni. Sama jestem mamą 12-latka i wiem, że on potrzebuje czasem się przytulić, poczuć bliskość. Oni tego nie mają. Po części są jak więźniowie, bo jest tu ustalony pewien reżim. Ciąży nad nimi świadomość: jestem przestępcą, jestem odizolowany, zamknięty - z przejęciem tłumaczy wychowawczyni, która podkreśla, że na jej zajęciach każdy jest mile widziany, ale są pewne zasady, obowiązujące każdego.


- Jeśli uczestnik przychodzi, to ma nie przeszkadzać, nie stosować agresji, po to, żeby mi było dobrze i im wzajemnie. Żeby nie zajmowali mojego czasu, jeśli chcą przyjść tylko po to, żeby się zwolnić z lekcji- tłumaczy.


Doświadczenie Anny pozwala jej ocenić, czy chłopak przychodzi trenować, czy siedzi, nudzi się albo szuka jakiś innych wrażeń. Wśród chłopców zawsze jest kilku takich, którzy bardzo chcą to robić i nauczyć się więcej. Z nimi instruktorki pracują również po lekcjach. Bywały lata, kiedy trenowały z grupą do 2-3 w nocy tworząc spektakle. Anna podkreśla, że konieczne jest wejść całym sobą w świat artystyczny.


- Z nimi pracuje się tak, jak z profesjonalnymi artystami. Oprócz tego, że przychodzą na warsztaty otwarte, uczą się wszystkiego w dodatkowym trybie. Razem ze mną tworzą show, mówią o tym co chcą zrobić. Oczywiście szacujemy też ich potencjał. Czasem przyjeżdżają goście, którzy uczą ich innych warsztatów. Tak od zawsze funkcjonowała grupa Cyrkplozja.


KARAWANA BEZ GRANIC


Pierwsza edycja była wyjątkowa, ponieważ tylko wybrani wychowankowie mogli wziąć w niej udział. Odbyła się kilkanaście lat temu. Zaproszono mnóstwo ludzi z zewnątrz. Spośród chłopców zostali wybrani najlepsi i to był wielki smutek. Podczas pierwszej edycji Anna Wojszel również nie brała udziału w warsztatach, musiała opiekować się pozostałymi wychowankami. Wtedy jeszcze nie zajmowała się cyrkiem. Przechodzili obok namiotów i z żalem patrzyli, że inni mogą, a oni nie. Rok później zostało to zmienione i wszyscy podopieczni mogli brać udział w warsztatach prowadzonych przez wspaniałych artystów, którzy tworzyli spektakl Karawany Bez Granic. Kiedyś festiwal trwał 5 dni teraz 3. Chłopcy sami wybierają czego chcą się nauczyć od mistrzów. Po warsztatach prezentują nabyte umiejętności na sali gimnastycznej - tu znów jest ten moment wyjścia na scenę. Część z nich nie wierzy w siebie, nie chce, wstydzi się. Tu następuje pierwsze przełamywanie lodów. Później zaczynają się koncerty, otwarte warsztaty cyrkowe, które wypełniają czas między nimi.


- Od drugiej czy trzeciej edycji nasza Cyrkplozja przedstawia fireshow. Jest to wielki zaszczyt, duma i radość dla chłopaków, bo mogą pokazać się wśród artystów z całego świata - komentuje nasza rozmówczyni


Ideą Festiwalu jest to, żeby chłopcy poznali inne kultury, ludzi z innych krajów i kontynentów, języki w jakich mówią, zwyczaje, muzykę, rytmy kolory, smaczki z całego świata. Żeby mogli spróbować swoich sił, wyzwolić swoja kreatywność, zainspirować się.


- Dzieci często pochodzą z zamkniętych środowisk, pojawia się u nich rasizm. Tutaj doświadczają tego, że można bez alkoholu i innych używek świetnie się bawić. Podczas warsztatów widzą, że inni też się wstydzą, miotają nimi podobne emocje, jednocześnie dostają pochwały za to, że w czymś są dobrzy. Wspólnie budują atmosferę warsztatów. Głównie chodzi tu o wyzwolenie młodzieńczej radości. Podczas koncertów sala jest wypełniona po brzegi. Chłopcy z ośrodka tańczą, skaczą, bawią się. Nie przy hip hopie, ale przy muzyce bałkańskiej, folk, etno - podkreśla Anna Wojszel.


Na Festiwal zapraszana jest młodzież ze szkół średnich, grupy salezjańskie, mieszkańcy Różanegostoku, dzieci ze szkoły podstawowa z Różanegostoku. Dzieci różanostockie również uczestniczą w warsztatach. Dopóki jest limit miejsc można się zapisać do uczestnictwa w festiwalu i zarezerwować lokum w Domu Pielgrzyma, natomiast na koncert może przyjść każdy. Organizacją artystyczną festiwalu zajmują się: Joanna Brzosko, która w tym roku napisała projekt unijny, Jakub Fic, Jakub Borysiak, Inspektoria Salezjańska, Arkadiusz Ziętek, reżyser spektaklu Karawany Bez Granic, który wyszukuje artystów, i tworzy ekipy w porozumieniu z w/w osobami. Wszystko jest konsultowane z opiekunami i podopiecznymi Ośrodka.


- Zawsze przyjeżdżają akrobaci. Cyrk jest mega mocnym akcentem u nas, dlatego staramy się sprowadzić kogoś, kto robi coś innego niż my. Jest muzyka, capoeira, której warsztaty mamy również u siebie. Co roku staramy się zaproponować coś nowego, odkrywczego , żeby nie było nudy - mówi Anna.


A co dzieje się z chłopcami z Cyrkplozji, którzy ukończyli 18 lat i opuścili Salezjański Ośrodek Wychowawczy w Różanymstoku?


- To jest w tej grupie równocześnie piękne i trudne dla mnie. Wychowuję ich, jest cudownie, robimy występy na wysokim poziomie, możemy wyjeżdżać, grać bajki. Ludzie dzwonią, mówią: słuchajcie, będziecie występować jako artyści! Nie rozumieją tego, że ja we wrześniu startuje od zera. Czasem zostaje 2-3 chłopaków z poprzednich lat. Trenując wchodzimy na poziom profesjonalistów. Kiedy odchodzą, niektórzy zakładają swoje grupy albo przyłączają się do już istniejących. Moi Absolwenci, którzy poszli do ośrodka wychowawczego w Augustowie, już wypożyczają ode mnie sprzęty, już zrobili pokazy- mówi z dumą Ania.


Ich wychowawcy dzwonią do niej zachwyceni tym, jakie piękne rzeczy robią chłopcy. Pytają co jest dla nich bezpieczne, co nie, chcą ich wspierać. Na tegoroczny Festiwal Młodzieży Bez Granic przyjechało mnóstwo młodych ludzi, którzy uczyli się w MOW w poprzednich latach. Tworzy się taka cyrkowa społeczność, rodzina.


- Okazuje się, że przyjeżdżają tu z wielką przyjemnością. Ci, którzy najbardziej w to weszli, jeżdżą też na festiwale ogólnopolskie. Inni traktują to jako hobby, kupują sobie monocykle. Gdzieś to w nich zostaje, a na pewno wspomnienie tego kawałka czasu tu spędzonego. Piszą, odzywają się, podchodzą do tego z sentymentem - z nostalgią kończy naszą rozmowę Anna Wojszel.


Opr. Patrycja A. Zalewska
Fot. Referat Promocji
 

Zdjęcia


Tagi:cyrkplozjaSalezjanieanna wojszelrózanystokarawanabezgranic

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.