ANTONI BIEGAŃSKI

ANTONI BIEGAŃSKI

 ANTONI BIEGAŃSKI To są przedmioty, które pamiętają bardzo dawne czasy

   Przyjechaliśmy do pana Antoniego Biegańskiego na ulicę Polną w Krynkach, żeby zobaczyć jego zbiór tradycyjnych sprzętów używanych dawniej na wsi. Kiedy weszliśmy na podwórko wyłożone kocimi łbami i rozejrzeliśmy się dookoła, okazało się, że tu nic nie jest zwyczajne. Począwszy od pieska, który zamiast szczekać na nieznajomych, radośnie dokazywał na nasz widok, po niespotykane płoty lśniące bielą na tle chabrowego nieba. Podejrzewaliśmy, i jak się później okazało słusznie, że wszystko wokół  jest zrobione rękami gospodarza. Pan Antoni przyjął nas bardzo serdecznie, okazał się człowiekiem nadzwyczaj otwartym.
Z pierwszych słów rozmowy przebijała jego troska o każdy eksponat, który posiada. Wspomniał, że niedawno chciano wypożyczyć od niego kilka rzeczy, na szczęście nie doszło do tego, bo w tym czasie padał deszcz i jego skarby mogłyby zamoknąć.


    Panie Antoni, kiedy zaczął Pan kolekcjonować te przedmioty?


    Trudno sobie przypomnieć, właściwie całe życie. Część rzeczy była na strychu, cześć w budynku gospodarczym. Pomyślałem, że jak ma to zgnić, to lepiej to uchronić przed zniszczeniem i zacząłem tak powoli zabezpieczać, odnawiać, naprawiać. Niektóre elementy dorabiałem. Niektóre rzeczy sam robiłem od podstaw, np. drewniane elementy kół, oczywiście wedle oryginału. Oryginalne - stare są tylko okucia tych kół.


    Czy nadal zbiera Pan nowe eksponaty?


    Teraz już raczej nie... Nie ma zdrowia, siły... a jak nie ma zdrowia, to nie ma też chęci.


    Często odwiedzają Pana osoby zainteresowane „starociami“ wystawionymi pod wiatą przy ulicy?


    A tak, bardzo często! Przeważnie matki przyprowadzają dzieci, pokazują i tłumaczą im do czego te rzeczy służyły. To są takie przedmioty, które pamiętają bardzo dawne czasy. Na przykład ten drewniany pług był używany jeszcze za cara. Zostało z niego tylko żelastwo, a drewniane części to już ja dorobiłem. Mój ojciec był taki, że też niczego nie wyrzucał. Jeździłem do lasu, i szukałem odpowiedniego drewna, bo to trzeba znaleźć takie, żeby było odpowiednio wygięte.


    A jaki Pan ma zawód?


    Skończyłem technikum garbarskie w Radomiu, bo tu w Krynkach była kiedyś duża garbarnia. Śmieszna historia - kiedyś zapisywałem dziecko do szkoły w Białymstoku i musiałem podać wykształcenie, a sekretarka zapisała „technik grabarz“. Ja do grabarzy nic nie mam, ale mówię - proszę mnie tu nie awansować. (śmiech) Jak ktoś się z tym zawodem nie zetknął, to nie wie...
Dzięki rodzicom zdobyłem wykształcenie. Trzeba było i pracować w garbarni i pomagać rodzicom w rolnictwie. Byłem na stanowisku starszego mistrza produkcji, to była odpowiedzialna praca, trzeba było nadzorować produkcję trzech zmian. Miałem pod sobą 64 pracownice, do tej pory kłaniają mi się na ulicy. Czyli chyba dobrze mnie wspominają, jak to mówił Zagłoba - nie chwaląc się.(śmiech)


    Czy jakieś muzeum interesowało się Pana zbiorami, żeby je wyeksponować?


    Nie, ale kiedyś Ksiądz Dobrodziej chciał, bo jedna fura stoi u niego, ale to trzeba postawić pod zadaszeniem żeby się nie zniszczyło, bo inaczej po roku, dwóch nic z tego nie zostanie. Nie było komu tego zrobić, a ja już za stary jestem...
Co do zbiorów, mam jeszcze taką sieczkarnię jak to dawniej były, na kolbę. Tzn. mówiąc ordynarnie - żelastwo zostało, tylko drewniane części chciałem dorobić (w głosie p. Antoniego słychać ożywienie).


    A to ogrodzenie, też Pan robił sam?


    A to, to taak. Wie pani, jak „nie wszyscy w domu“ to człowiek zawsze coś wymyśla. (śmiech) Tą studnię też, niby nic, a już inaczej wygląda, mnie to cieszy.


    Pokaże nam Pan swoje eksponaty?


    Bardzo proszę, te krosna stały u nas w kuchni. Matka tkała na nich chodniki. Tu jest, pług o którym mówiłem, żelastwo, które odwalało skibę jest takie twarde, że teraz już takiego nie ma, nie wiem jak takie kiedyś robili... Tymi saniami, pamiętam, ojciec jeździł do Gródka, zboże woził, trochę sadu było, to owoce woził. Tablica rejestracyjna to oryginał, kiedyś milicja od razu mandat by dała, gdy jej nie było. Ta lampa – to „fanarek” nazywali, też musiała wisieć przy wozie. To „rezgi” do noszenia siana, a to „matawidło”, „kruchelki” oryginalne, służyły do nawijania uprzedzonej wełny. O, tu kołowrotek, na którym się ją przędło. To wszystko było ręcznie robione. Kosa, a obok grabie do zboża, żeby zboże, jak to mówili - „kładło się na postać”. Ta maszyna - to tzw. „targanka” do młócenia. Wszystko na chodzie, naoliwione. Kiedyś łąki u nas były za granicą, na nich siano koniczynę. Trzeba było czekać naprawdę dużych mrozów, bo inaczej nie dało się dobrze wymłócić. Maszyny napędzał kierat do którego podczepiano konia. A to wiecie do czego?...  Do ubijania masła. A tu kosa z płótnem, to jeszcze mój ojciec zakładał i tak zostało, ale z płótnem ciężej kosić bo jest opór powietrza. Tu bańka z kranikiem i szybką, żeby było widać ile śmietany jest w mleku. Tam jeszcze ul, też oryginalny, ojciec dostał go w posagu, był z tego bardzo dumny. Hodował pszczoły.


    To co Pan robi, jest bardzo ważne, bo takich przedmiotów jest coraz mniej...


    Już prawie w ogóle nie ma, z czasem całkiem znikną. W miarę możliwości próbuję je ocalić.


    Dziękujemy Panu za poświęcony nam czas, życzymy wszystkiego dobrego, dużo zdrowia i siły.


    To ja dziękuję wam za cierpliwość.

 

***
    Kiedy opuszczamy podwórko pana Antoniego "do widzenia“ mówi nam również, krzątająca się przy płocie sąsiedniej posesji, kobieta. Pan Biegański widząc ją, zwraca się do nas: Jeszcze niech pani napisze, że bardzo dobrze żyję ze swoją bratową. Jak coś trzeba, to ona mi pomaga. Jest dobra i uczynna. Różnie bywa w starszym wieku, jak parę dni nie wychodzę z domu, to odwiedza mnie, żeby sprawdzić czy wszystko ze mną dobrze, interesuje się, dba o mnie.
    
    Przy bramce zwracamy uwagę jeszcze na skrzynkę pocztową...


    Tę skrzynkę też Pan zrobił sam?


    Mówię, że ot durny charakter. Można było skrzynkę kupić, ale nie, trzeba zrobić. (śmiech) Te słupy w ogrodzeniu też, to wszystko moja robota, trzeba było pomyśleć, zrobić, wytoczyć.

    Żegna nas też Lizus, piesek naszego bohatera. Pan Antoni tłumaczy, że takie imię dostał bo do każdego się liże, chyba dlatego, że cieszy się kiedy gospodarza ktoś odwiedza.

 

Tekst i fot.: Patrycja A. Zalewska, fot.: Łukasz Mucuś

Zdjęcia


Tagi:powiat sokólskiKrynkiPatrycja A. ZalewskaANTONI BIEGAŃSKIŁukasz Mucuś

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.