Aneta Prymaka-Oniszk - potomkini bieżeńców ocala pamięć

Aneta Prymaka-Oniszk - potomkini bieżeńców ocala pamięć

Pani Aneto o bieżeństwie nie słyszałam na lekcjach historii w szkole, nie uważałam czy podręczniki o tym milczały i czy dziś coś się zmieniło?

Podręczniki milczały, milczą zresztą do dziś. Jeśli więc nie była to Pani rodzinna historia, miała Pani niewielkie szanse, by o niej usłyszeć. Jeszcze do niedawna temat zupełnie nie istniał w przestrzeni publicznej. Nie uczono o nim w szkole, nie wspominano w opracowaniach o historii regionu ani w lokalnych muzeach, choć przecież wstrząsnęło ono całym regionem.

Działo się tak z wielu powodów. Po pierwsze, tę historię zaczęto przypisywać prawosławnym, związanym z białoruskością, mieszkańcom regionu. Choć w bieżeństwo jechali także, choć w mniejszym stopniu, katolicy. Przez długie lata Polska miała być krajem jednolitym narodowo, nie było tu miejsca na żadne mniejszości, udawano że nie ma też ich historii. Po drugie – i to wydaje mi się niesłychanie ważne – bieżeństwo jest opowieścią o chłopach. Tak samo prawosławnych jak i katolikach. Niezależnie od ich przynależności narodowej, tradycyjna historia o chłopach mówi niewiele. Opowiada o wielkich bitwach, generałach, przywódcach politycznych, szlachcie i ziemiaństwie. Chłopski los nie jest w niej ważny, mimo, że dotyczy przecież większości ówczesnego społeczeństwa. I choć dzisiejsi Polacy to w zdecydowanej większości potomkowie chłopów, w podręcznikach historii chłopów prawie nie ma. Zabrakło wiec też bieżeństwa, choć dotknęło ono co najmniej 2 milionów osób z terenu dzisiejszej Polski.

Owszem, przed frontem w 1915 roku w głąb Imperium Rosyjskiego masowo uciekali także ziemianie. Ale ich los, choć czasem tragiczny, był zupełnie inny. Oni bywali w świecie, w Moskwie i Petersburgu mieli znajomości, dysponowali majątkiem, umieli się odnaleźć. Bieżeństwo nie było dla nich końcem świata, jak dla chłopów.

Co panią skłoniło do sięgnięcia po tę tematykę?

Zaczęło się od opowieści mojej babci Nadzi, która w 1915 roku jako młoda dziewczyna trafiła z prawie całymi Knyszewiczami na Północny Kaukaz. Babcia rozmawiała o tym z sąsiadkami, a ja jako małe dziecko słuchałam. Były to jak baśń: daleki świat, step, majaczące na horyzoncie ośnieżone szczyty, egzotyczne w latach 80. arbuzy, brzoskwinie, winogrona, papryka. Pojawiała się też groza: po drodze umierali ludzie, podczas rewolucji rzeką płynęły trupy. Nie pamiętam wielu faktów - babcia umarła gdy miałam 7 lat - ale podczas tych opowieści pojawiały się ogromne emocje. Czuć było, że to coś ważnego. Moje urodzone już po powrocie z bieżeństwa ciocie, dzieliły czas na „przed bieżeństwem” i „po powrocie z Rosji”. Tak nie opowiada się o rzeczach nieważnych.

Gdy wiele lat później, w liceum, rozmawiałam z koleżankami, ich część miała podobne wspomnienia. Spotkani na studiach w Warszawie ludzie z Podlasia także. Odkryłam, że to nie jest tylko moja rodzinna opowieść, ale ze dotyczy ogromnej masy ludzi. Niewiele rozumiałam, w szkole, w telewizji, książkach nic o bieżeństwie nie było. Ale nie mogłam zapomnieć. Próbowałam szukać materiałów, początkowo kończyło to się niepowodzeniami. Coraz mocniej mnie to więc ciekawiło. Chciałam zrozumieć, dlaczego oficjalnie o bieżeństwie nie mówi.

Kilka lat temu musiałam leżeć, by nie stracić ciąży, w której byłam. Zaczęłam czytać znaleziony wcześniej zbiór wspomnień po białorusku. I nie mogłam się oderwać – to była niezwykła epopeja o prostych ludziach, często kobietach, postawionych w ostatecznej, straszliwej sytuacji. Próbujących ocalić to, co dla nich najważniejsze – swoje dzieci. Oni znajdują w sobie ogromną siłę, by przetrwać i wrócić do siebie. Choć nie pokończyli szkół, błyskawicznie się uczą. Wracając często biegle mówią po tatarsku, kirgisku albo czuwasku, którego nauczyli się od tamtejszych sąsiadów. Ale tu w dokumentach będą im wpisywać, że są analfabetami.

Nie mogłam już tej historii zostawić. Musiałam ją lepiej zbadać, zrozumieć, przeżyć i opisać.

Jak zdobywała pani informacje o wydarzeniach sprzed 100 lat, których świadków już nie ma wśród żyjących?

Początkowo zbierałam to, co pozostało – opowieści dzieci i wnuków bieżeńców. Czytałam spisane wcześniej wspomnienia. Po opracowania historyczne dotyczące bieżeństwa sięgnąć nie mogłam – gdy zaczynałam pracę w 2012 roku, były one jeszcze bardziej skromne niż dziś. Ale dość szybko zrozumiałam, że po kilkudziesięciu latach od bieżeństwa wspomnienia mają wszystkie ograniczenia związane z tym, jak działa ludzka pamięć. Część rzeczy ludzie zapominają, coś do nich dodają ze swoich późniejszych przeżyć, częściej mówią o tym, co dziś jest wygodne, a zapominają to, o czym nie chcą pamiętać. To dotyczy wszystkich opowieści o przeszłości, istnieją opracowania naukowe, które ten mechanizm opisują.

By więc lepiej zrozumieć, co stało się w 1915 roku, szukałam wspomnień i relacji spisywanych na gorąco, najlepiej przed rewolucją 1917 roku. Chodziło mi o wspomnienia chłopskie, a z tym nie było łatwo – chłopi nie pisali zwykle pamiętników, nawet jeśli byli piśmienni, nie prowadzili bogatej korespondencji, jak np. ziemianie. Ale udało mi się wiele znaleźć. Na przykład w bibliotece w Petersburgu trafiłam na biuletyny organizacji pomagających bieżeńcom. Zwłaszcza Komitet Wielkiej Księżnej Tatiany zachęcał uchodźców-chłopów do spisywania swoich relacji. Wysyłał też ludzi, by słuchali i notowali opowieści tych, co nie umieją pisać. Część z nich zostało wydrukowanych przed rewolucją, są niesłychanie ciekawe. Dodatkowo czytałam sprawozdania ludzi pomagającym bieżeńcom, wśród których jest sporo ludzkich historii. Przeglądałam ówczesne gazety – w 1915 roku bieżeństwo było tam stale obecne, było ważnym tematem. Do tego znalazłam kilka wstrząsających, pisanych z reporterską wrażliwością, opisów bieżeńców w rosyjskiej literaturze – tworzyli je pisarze będący świadkami tych tragicznych wydarzeń. Czytałam też pamiętniki polskich ziemian.

W książce zestawiam te relacje sprzed stu lat z dzisiejszymi, wciąż żywymi opowieściami. Dzięki temu – mam nadzieję – powstała opowieść nie tylko o wielkim uchodźstwie sprzed wieku, ale także o nas samych – dzisiejszych mieszkańcach Podlasia i potomkach bieżeńców.

Swoją książką niejako pozwoliła pani mówić przodkom i świadkom tamtych wydarzeń, jeśli to nie jest zbyt osobiste, proszę powiedzieć, co pani odczuwała w związku z tym?

Mam wrażenie, że to im się po prostu należy. Głos prostych ludzi rzadko bywa słyszalny, a przecież nie jest on mniej ważny niż innych grup, np. - patrząc z perspektywy 1915 roku – głos ziemian czy ówczesnych wojskowych. Na pewno ten głos dotyczy większej liczny osób. I jest niesłychanie ciekawy i paradoksalnie niesłychanie aktualny.

Dla mnie samej bardzo ważne było próba usłyszenia tych ludzi sprzed stu lat. Czytanie ich relacji, skarg czy refleksji, spisywanych na gorąco. Dzięki temu też mogłam zobaczyć realnych ludzi z krwi i kości. Także tych mi najbliższych. Babcie Nadzię pamiętam oczami dziecka - jako staruszkę, charakterną, ale niewiele o niej mogłam wcześniej powiedzieć. Z relacji zbieranych wśród sąsiadów i rodziny wyłoniła się kobieta, która w 1922 roku wraca z Kaukazu. Tam wyszła za mąż za chłopaka ze swoich Knyszewicz, urodziła im się córeczka Aleksandra – moja ciocia Szura. I w tym pociągu kilkumiesięczna dziewczynka straszliwie płacze. W pociągu panuje tyfus, na każdej stacji wchodzą do niego wojskowi i zabierają trupy oraz tych najbardziej chorych. Chcą zabrać i małą Szurę, twierdza, że ma gorączkę. Babcia nie pozwala, tłumaczy, że sama jest głodna, nie ma pokarmu, dziecko więc płacze z głodu. Walczy jak lwica, wojskowi dają więc spokój. Ale babcia zapowiada, ze jak następnym razem nie będą tacy dobrzy, pójdzie w nieznane razem z córką… Gdy słyszałam takie historie widziałam moją babcię Nadzię jako niezwykle silną i odważną młodą kobietę, której nie miałam szansy poznać.

Czy trudno było nawiązać współpracę z wydawnictwem „Czarne”, które jest bardzo rozpoznawalne wśród ceniących literaturę faktu?

Książkę pisałam, nie szukając wcześniej wydawcy – nie bardzo wiedziałam, ile czasu mi to zajmie i co w efekcie powstanie. Marzyłam, by wydało ją Czarne. Gdy praca była już prawie skończona, wysłałam ją na mailowy adres wydawnictwa. No i czekałam. Po kilku tygodniach przyszedł mail od szefowej wydawnictwa, że chcą wydać książkę. Bardzo ich ta historia zaciekawiła, dostrzegli też jej aktualność i ważność w dzisiejszym świecie. Podczas całego procesu wydawniczego pracowałam z ludźmi z centralnej albo zachodniej Polski. Byli dość mocno zdziwieni, że wcześniej nic nie słyszeli o tak niezwykłej i ważnej historii.

Dziękuję serdecznie za rozmowę.

Rozmawiała Aneta Tumiel

 

Termin bieżeństwo – po rosyjsku uchodźstwo – na Podlasiu stał się rodzajem nazwy własnej na określenie wielkiego exodusu 1915, używanym m.in. przez jego uczestników*.

Na początku maja 1915 r. wojska niemieckie przerwały linię frontu i szybko przesuwały się na wschód. Cofająca się armia rosyjska z opuszczanych terenów Królestwa Polskiego i zachodnich krańców Imperium Rosyjskiego wyganiała miejscową ludność a majątek ulegał konfiskacie bądź zniszczeniu (na poczet przyszłych odszkodowań). Miliony mieszkańców zachodnich guberni Imperium w panice i chaosie ruszyły czym się dało w głąb kraju. Droga trwała wiele miesięcy i pochłonęła mnóstwo ofiar. Bieżeńców rozwożono po całej Rosji, trafiali do wielkich miast i małych wsi pod chińską granicą. Na wygnaniu spędzili od 3 do 7 lat. Po rewolucji październikowej (1917 r.) rozpoczęły się powroty do rodzinnych domów, które trwały do 1922 r. Było to pierwsze masowe uchodźstwo w historii nowożytnej. Bieżeństwo dotknęło głównie chłopów, najliczniej z guberni grodzieńskiej (dzisiejsze województwo podlaskie). Opustoszały głównie prawosławne oraz mieszane wyznaniowo wsie; z katolickich, ludzie wyjeżdżali na mniejszą skalę, gdyż księża namawiali wiernych do chowania się na czas przejścia frontu. Nieznana jest dokładna liczbę bieżeńców - Komitet Wielkiej Księżnej Tatiany, największa instytucja wspierająca uchodźców, mówiła o ponad 3 mln. osób. Przeważały kobiety i dzieci. Szacuje się, że ok. 1/3 bieżeńców nie przeżyła. Najwięcej ofiar pochłonęła podróż, zarówno tam jak i z powrotem*.

*na podstawie: biezenstwo.pl

fot.: Biblioteka Narodowa Polona, Album ze zdjęciami Pułku Saljańskiego, Bieżeńcy. “Letopis wojny”, Festiwal Zebrane


 

Zdjęcia


Tagi:wywiadbieżeństwoaneta tumiel

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.