Adam Andryszczyk „Ciągnę przeszłości wózek/ - na niej pochmurną Muzę”

Adam Andryszczyk „Ciągnę przeszłości wózek/ - na niej pochmurną Muzę”

Od kilku dni słuchamy rodzinnie pana najnowszej płyty, zatytułowanej „Ostatnia przesiadka”. Już tytuł, układ piosenek, tematyka – wskazują, że u pana artystycznie, ale i pewnie życiowo, bo to wszak piosenka autorska – czas jakichś rozliczeń, podsumowań…

Zgoda, sam styl, jaki uprawiam, jak pani wspomniała – piosenka autorska – zobowiązuje do tego, żeby pisać o sobie, a jeżeli nawet nie bezpośrednio o sobie, to o rzeczach, które mnie dotknęły, albo ja ich dotykałem. Ma pani rację, jest to pewna forma podsumowania, ale czy życia? – chyba nie. Pomimo mojego wieku - 56 lat – czuję się całkiem znośnie. (śmiech) Myślę, że to zamknięcie pewnego etapu. Mam też nadzieję, że każde zamknięcie jest zapowiedzią otwarcia czegoś nowego i bardzo bym chciał, żeby tak właśnie było. Powtarzałem to wielokrotnie, czy to w wywiadach radiowych, prasowych, czy na koncertach: ostatnia przesiadka - to jeszcze nie koniec podróży. I tego się trzymajmy.

I tego też panu życzę. Pewnie pan słyszał, Martyna Jakubowicz chce wydać płytę, ale bez układu z dużym wydawcą i co robi: pyta na portalu społecznościowym swoich fanów, czy tę płytę kupią, czy się na nią „zrzucą”… pan zrobił podobnie, czy to pomysł na totalną niezależność?

Tak, przede wszystkim: niezależność i komfort decydowania o WSZYSTKIM, i to naprawdę o wszystkim – czyli począwszy od repertuaru, poprzez dobór muzyków, aranżację, a skończywszy na grafice i zdjęciu na okładce. Warto wspomnieć, że ta moja płyta, która ukazała się parę tygodni temu, została poprzedzona płytą mojej małżonki - Krystyny Możejko-Andryszczyk. Wydaliśmy ją ponad dwa lata temu, a mówię o tym dlatego, że płyta była wydana takim właśnie pospolitym ruszeniem. Historia jest o tyle ciekawa, że po wielu latach, no nie ma co ukrywać - trzydziestu, nasi przyjaciele, znajomi ze studiów, na nowo zaczęli się zrzeszać w klubach turystycznych, organizować rajdy. Zaczęto nas pytać, kiedy do nich przyjedziemy żeby wspólnie pośpiewać. Byliśmy na 2-3 takich imprezach w okolicach Olsztyna i tam społecznie, niemal poza nami ustalono, że musimy nagrać płytę i że ta cała rzesza znajomych i sympatyków na nią się zrzuci. Tak naprawdę to nie są duże pieniądze, bo chodziło o sfinansowanie tych rzeczy, których sami nie byliśmy w stanie wykonać, czyli wytłoczyć profesjonalnie płytę, wydrukować i zafoliować okładkę. W przypadku płyty Krysi, potrzebną kwotę udało się zebrać przy pomocy znanego, przeznaczonego do takich celów portalu. Nastawialiśmy się, że ta zbiórka potrwa trzy miesiące – trwała 3 dni…

Fiu, fiu, gratulacje!

To było piękne doświadczenie, bo tu gdzie siedzimy, czyli na tarasie naszego domu, po 30 latach spotkaliśmy się w składzie takim, w jakim ostatnio graliśmy. Nagrania trwały parę dni, ale były one tylko przerwą w sielance przyjacielskiego spotkania. Ja od czasu do czasu schodziłem z góry i jak dentysta wywoływałem kolejnego klienta na fotel – nagraniowy oczywiście. (śmiech) Tamta płyta przetarła szlak. Co do mojej płyty, to pod koniec ubiegłego roku - los tak chciał, że zaczęli odchodzić niektórzy moi znajomi, rodzina, przyjaciele - nie zawsze starsi ode mnie. Siłą rzeczy, przy każdym takim rozstaniu przychodziła refleksja. Pomyślałem, że warto byłoby zanim ci, z którymi grałem i występowałem – są po tej stronie życia - to zapisać, bo nigdy moje piosenki nie zostały zarejestrowane w takiej formie, w jakiej graliśmy wiele, wiele lat temu, czyli w czasach studenckich i postudenckich. Nie musiałem nikogo zbytnio namawiać - zwróciłem się tylko do Roberta Bielaka, który na tej płycie gra na skrzypcach i Michała Dregera, który jest multiinstrumentalistą i pomimo, że na co dzień jest trębaczem, to na mojej płycie zagrał na akordeonie; choć w dwóch utworach uważny słuchacz wychwyci trąbkę, przecudowną zresztą. Była tylko kwestia ustalenia terminów. Wszystko było dopięte… Ja zacząłem nagrywać tzw. rybki, czyli wersje wyjściowe …

I przyszła pandemia…

Tak. To, co zaplanowaliśmy do realizacji w przeciągu tygodnia, ciągnęło się ponad pół roku, a może i dłużej, bo zaczęliśmy w grudniu, a skończyliśmy w sierpniu tego roku. Płytę nagraliśmy korespondencyjnie. (śmiech) Wysyłałem do nich moje materiały poglądowe, przez telefon mówiłem, jak to widzę – oczywiście, ogólnikowo, bo akurat ci muzycy nie wymagają prowadzenia za rączkę. Oni bardzo dużo od siebie wnieśli, ale przez to, że każdy z nas nagrywał osobno, pojawiły się - jak się później okazało, duże problemy. Każdy nagrywał na innym sprzęcie, w innym pomieszczeniu, w innej kondycji fizycznej i psychicznej i wbrew pozorom to dało się odczuć. Potem jak dostałem te wszystkie materiały i próbowałem je skleić, sam zobaczyłem, że to nie będzie łatwe. Nie wszystko dało się przykryć, niektóre rzeczy musiały być zrobione trochę inaczej, między innymi mój wokal. Ale mam taką nadzieję, że techniczne sprawy nie przysłonią treści tej płyty, która jak pani zauważyła, jest podsumowaniem ale i zapiskiem zdarzeń z mojego życia. Bo jak to w życiu - tych zdarzeń nazbierało się parę.

Czytałam pana teksty jeden po drugim i powiem tak: nie za wiele tam optymizmu… Uprawia pan generalnie ‘ciemnowidztwo’?

(śmiech) Sam uważam się za człowieka, który urodził się pod szczęśliwą gwiazdą, bo jak napisałem na swoim profilu: ten, kto urodził się 13 maja, ale nie w piątek, już na starcie może mówić o szczęściu. Podejrzewam, że taki sposób patrzenia na świat wynika z tego, że w młodości zajmowałem się poezją Stanisława Grochowiaka, który w pierwszym okresie poszukiwań był moim idolem, przewodnikiem - jeśli chodzi o słowo. To była też moja forma buntu przeciwko panującej wtedy modzie na Edwarda Stachurę. Grochowiak był bardzo odmienny od poezji, w której większość moich rówieśników się zaczytywała. Nie było ogniska, nie było spotkania żeby ktoś nie śpiewał piosenek Stachury. Ja w kontrze zacząłem śpiewać Grochowiaka. Z tego buntu wynikło parę dobrych rzeczy. Zdobyłem nagrodę na Spotkaniach Zamkowych „Śpiewajmy poezję” w Olsztynie i od tego się zaczęło. To był rok, w którym zdawałem na studia, czyli 1985. Kiedy zacząłem zdobywać pierwsze laury na Spotkaniach Zamkowych, władze mojej uczelni (WSP) już mnie wtedy wyłuskały, więc jako świeży student miałem trochę łatwiej. W tamtych latach dbano o kulturę i to niekoniecznie tę masową. Piosenka kabaretowa, autorska, studencka, poezja śpiewana - były wtedy ‘towarem’ pożądanym w studenckich klubach. Władze uczelniane miały czym się pochwalić, zwłaszcza po tym jak w 1989 roku z moją małżonką Krysią zajęliśmy drugie miejsce po Renacie Przemyk w Krakowie na Festiwalu Piosenki Studenckiej, w efekcie czego trafiliśmy na festiwal w Opolu na koncert Debiuty. Pamiętam to doskonale, bo moja małżonka występowała wtedy będąc w ósmym miesiącu ciąży i śpiewaliśmy parafrazę ballady „Świtezianka” Adama Mickiewicza: „jakiż to chłopiec, piękny i młody, jakaż to obok dziewica” – to był piękny obrazek. Ten bunt, do którego wrócę, siedział we mnie przez wiele lat. Odzywał się czasem, może nie bezpośrednio w formie, bo moje teksty były trochę gładsze niż Grochowiaka, ale w sposobie patrzenia. Pan Stanisław gdzieś tam zza chmur zerka mi czasem przez ramię i coś podszeptuje, nawet kiedy sam o tym nie wiem.

To teraz trochę analizy literackiej. (śmiech) Piosenka „Urodzinowe rozterki”, uwaga cytuję: „i chociaż wiem, że w życiu nie jest źle, to nie wiem, jak u mnie jest”. Czy już pan wie…?

Nie, to jest prawda uniwersalna. Pamiętam doskonale chwilę, kiedy pisałem ten tekst na 40. urodziny, czyli 16 lat temu. Taki prezent, a wiadomo że najbardziej trafione prezenty są wtedy, kiedy wręczamy je sami sobie. Wtedy miałem mniejszy bagaż doświadczeń, jeszcze nie mieszkałem w Sokółce. Pracowałem dla Radia Olsztyn jako niezależny wykonawca, ponieważ realizowałem audycje radiowe u siebie w mieszkaniu. To był trochę inny świat. A ta uniwersalność przekazu, że „nie wiem, jak u mnie jest”, to o tym, że każdy z nas gra pewną rolę, i ten 40-latek - który jest młody, ale tylko w TV. To akurat było bezpośrednie przełożenie do pana Krzysztofa I., który do dziś jest młody. Każdy z nas odgrywa jakąś rolę, nawet jeśli tego nie chce. Przecież gdyby przyszedł do mnie mój wnuczek, to ja bym z nim inaczej rozmawiał niż np. z panią, używałbym innych słów, innych gestów, poruszał inne tematy, podobnie z żoną, czy przyjaciółmi. Chcemy, czy nie – kreujemy swój obraz na zewnątrz. I nie ma co udawać, że jest inaczej. Jeśli ktoś twierdzi, że w każdej sytuacji jest sobą, to taki człowiek jest albo nieświadomy, albo zaburzony. Każdy z nas odgrywa którąś ze swoich ról, więc niech się pani nie łudzi, że w tej chwili – ja nie gram…

To i niech pan się nie łudzi, że w tej chwili – ja nie gram… (śmiech) Znowu pozwolę sobie zacytować, wybrałam fragmenty, które do mnie „mówiły” - cytuję: „ja wiem, że tylko z Tobą, jest możliwe takie piekło i taki raj”…

Aaa, tu akurat jest prosto, nie ma żadnych podtekstów…

Ale ja żadnych podtekstów nie oczekuję, chcę tylko powiedzieć, że w tym dwuwersie zawiera pan całą definicję małżeństwa, związku, relacji, partnerstwa, tego, o czym można elaboraty pisać… Właściwie, to ja chciałam powiedzieć: DZIĘKUJĘ, za te lapidarne fragmenty – takie słowne „przydasie” na specjalne życiowe okazje…

W tym przypadku historia sama się napisała, bo jak każde szanujące się małżeństwo, tak i nasze zaliczyło wzloty i upadki. Całą sztuką jest pozbierać się z tego - bo upaść każdy może, ale wstać, to już trudniej. Teraz, po wielu latach nabieram pewności, że akurat Krysia i ja jesteśmy tymi dwiema połówkami jabłka. Różnie bywało w naszym życiu - był czas, kiedy nie mieszkaliśmy razem, dokładnie 15 lat, ale widocznie to było potrzebne po to, żeby wrócić do siebie silniejszym, a przede wszystkim mądrzejszym i wyciągnąć wnioski. I dziś nie zamieniłbym tego na nic innego. Moja żona i ja urodziliśmy się w nie najbogatszych domach, nie zawsze było nam najłatwiej, ale nasi rodzice wywodzą się z podobnego regionu: żona pochodzi z Sokółki, jej rodzice z okolic, moi z kolei – z okolic Suwałk – cały czas to Polska północno-wschodnia. Cieszymy się bardzo, że np. mamy te same smaki i w kuchni nikt nikogo nie musi prześcigać, albo ciągnąć w swoją stronę. Po to o tym mówię, że cechy wspólne pomagały nam w trudnych życiowych momentach przetrwać. Dużo razem przeżyliśmy, śpiewaliśmy, podróżowaliśmy. To są te klamry, te ankry trzymające mur, który pod naporem różnych historii czasem zaczyna trzeszczeć, chwiać się, czy pękać. To są te mianowniki, które gdy wiatr życiowy wieje powodują, że ten mur nadal stoi.

Nie ukrywam, że przed rozmową z panem, zapoznałam się z pańskim biogramem i po jego lekturze przyszło mi do głowy, że jest pan takim „mężczyzną z przeszłością” w ujęciu Osieckiej…

Każdy teoretycznie ma przeszłość… Bardzo podoba mi się określenie, że niektórzy mają życie bez życiorysu – cieszę się, że do tej grupy się nie zaliczam.

A jak się mieszka Mazurowi na Sokólszczyźnie?

(śmiech) Teraz dobrze, ale jak do wszystkiego, trzeba było się przyzwyczaić. Dobrze, że zamieniłem Mazury na Podlasie a nie np. na Śląsk... Mieszka mi się świetnie, bo jak wspomniałem – kuchnia jest podobna, stosunek do życia, a przede wszystkim jego tempo też podobne do mazurskiego. Powiem nawet, że ten tak zwany model, wręcz filozofia „jakoś to będzie”, jest na Podlasiu bardziej zgłębiona niż na Mazurach.

A czy to nie jest takie polskie?

Raczej ludzkie, ale im bardziej na wschód – tym bardziej „jakoś to będzie”. (śmiech) Zjeździłem prawie całą Europę motocyklem, wybierając kraje demoludów, które objeżdżałem blisko granic, z założenia wybierałem tereny biedne. Na tych moich wojażach spotykałem się głównie z przemytnikami, kłusownikami z drobnymi złodziejaszkami. Taka ciemna strona demoludów. Pewnie jestem jednym z ostatnich motocyklistów, który objechał Ukrainę w pierwotnym, starym kształcie, czyli przed Majdanem. Można o tym poczytać i obejrzeć na mojej stronie internetowej (red. https://adam.andryszczyk.pl/). Są tam relacje, a w zasadzie małe opowiadania, dialogi, bardzo prawdziwe, bo rejestrowane na dyktafonie. Ludzie nie wiedzieli, że są nagrywani - może to nie do końca etyczne, ale wiedziałem, że nie użyję ich prawdziwych imion, nazwisk, czy nazw miejscowości, a więc te historie są bardzo autentyczne. Łatwo można je znaleźć, wchodzimy w menu „Czytamy”: na samym dole jest zakładka: Podróże. Jest tam Białoruś, Ukraina, Bułgaria…

A teraz pytanie z serii: 'know how'… Jak ściągnąć tuzy piosenki autorskiej do 5 tys. Kowali Oleckich?

A to pani teraz nawiązuje do imprezy Zajazd Bardów - to było zjawisko, można tak powiedzieć. Jak wcześniej wspomniałem, uczestniczyłem aktywnie w ruchu koncertowym i studenckim od połowy lat 80., a było wtedy dużo festiwali, spotkań, koncertów i spotykaliśmy się z różnymi wykonawcami w rożnych miejscach. Ten okres zaowocował szeroką gamą znajomości, takich pozascenicznych, czyli ważniejszych, i ja to perfidnie wykorzystałem. (śmiech) Przez kilka, kilkanaście lat rzeczywiście wytarłem się po wielu scenach - studenckich i klubowych. W różnych warunkach i z różnymi organizatorami miałem do czynienia, więc doskonale wiedziałem, czego potrzebuje wykonawca piosenki studenckiej, autorskiej, podczas koncertu, żeby czuć się dobrze. Założyłem sobie, że jeśli artysta będzie miał komfort, to słuchacz też dostanie wszystko to, co najlepsze. To się sprawdziło. Pierwszy Zajazd Bardów miał miejsce w Gołdapi. A pierwszym artystą, który tam wystąpił był Robert Kasprzycki, wtedy jeszcze mało znany bard. Drugiego dnia wystąpił Piotr Bukartyk - wtedy byli to wykonawcy znani tylko w wąskich kręgach. Potem występowały u nas takie tuzy jak Andrzej Poniedzielski, Mirosław Czyżykiewicz, Alosza Awdiejew, Krzysztof Daukszewicz, Basia Stępniak Wilk, czy Grzegorz Tomczak – lista tych wykonawców jest bardzo długa. Oni przyjeżdżali żeby tam pobyć - jak fama niosła, na niecodziennej imprezie. Dostawali najlepsze nagłośnienie, oświetlenie i najlepszą akustykę, w garderobie czekały wyroby lokalnej kuchni – babka, kiszka i kartacze – nikt nie oczekiwał frutti di mare. To było święto ludzi śpiewających piosenkę autorską, stąd nazwa Zajazd Bardów. Tak jak czyniono zajazd na jakieś państwo, czy wieś – tak myśmy czynili zajazd na ośrodek kultury i braliśmy w pacht (daw. dzierżawa – red.) na 3-5 dni. Wykorzystując swoje kontakty zaangażowałem także Program Trzeci Polskiego Radia z Teresą Drozdą i Januszem Deblessemem (kultowa audycja „Gitarą i piórem” red.). Nagrywaliśmy to wszystko, powstawały płyty grane na ogólnopolskich antenach. Impreza trwała kilka dni w zależności od budżetu, ale najważniejsze, że po tym czasie nie znikała - dzięki płytom była cały czas obecna i obrastała w legendę. Więc z roku na rok było coraz więcej ludzi i coraz większy problem jak ich ‘poutykać’. Najmocniej w pamięci mam chyba 5. edycję, kiedy to imprezę udało się zorganizować we wspomnianych Kowalach Oleckich, byłem tam wtedy dyrektorem domu kultury i udało się pozyskać środki unijne. Warunki nie najokazalsze, ale organizacyjnie było idealnie. Do dziś pamiętam słowa Andrzeja Poniedzielskiego, który w tej małej gminnej miejscowości, wyszedł na scenę sali kinowej, patrzy na te 320 miejsc, poupychane na przystawkach osoby i mówi: „aha, to już wiem, co ten Andryszczyk tu wybudował - taką małą kongresową, specjalnie dla bardów.” Gdyby przejrzeć płyty Zajazdu – to jest tam dużo dobrej muzyki i interesujących tekstów. Nie chciałbym wyjść na zgorzknialca, ale po tym jak 12 lat temu przyjechałem do Sokółki, to za każdym razem kiedy zmieniała się władza, od której mogłoby zależeć to przedsięwzięcie, zanosiłem gotowy konspekt Zajazdu Bardów i starałem się zainteresować imprezą i: albo miałem za małą siłę przebicia, albo były ważniejsze rzeczy do zrobienia. Trzy lata temu dałem sobie spokój. Widocznie taka impreza o ogólnopolskim zasięgu i swojej renomie nie jest dziś nikomu potrzebna. Myślę, że w archiwach urzędów są moje gotowe projekty, wystarczyłoby ustalić datę, zabezpieczyć budżet i voila! (śmiech) Bardzo bym chciał, żeby Sokółka miała taką wartościową imprezę o zasięgu ogólnopolskim, nie regionalnym - a po drugie nie ukrywam, że wtedy miałbym okazję spotkać się z moimi dawnymi znajomymi. (śmiech)

Jest szansa usłyszenia Pana gdzieś w okolicy?

Wrocław, Olsztyn, Chorzów, Gołdap i prawdopodobnie będę koncertował w rodzinnej miejscowości - Kowale Oleckie, choć nie wiem kiedy. Jestem winny to tamtym ludziom…

A nam po 12 latach mieszkania w Sokółce, to już nie?

Hmm, bardzo bym chciał, ale nie wiem, czy to wykonalne. Trudno wyrokować, jestem otwarty. Jednak muzycy, z którymi gram, żyją z muzyki, więc dla nich wyjazd do Sokółki wiąże się z pieniędzmi. Jeśli zagraliby tu np. w sobotę, to jeden nie zagrałby w teatrze, a drugi – w orkiestrze. Domyślam się, że względy finansowe mogą blokować to przedsięwzięcie, ale proszę mnie zapytać, jak sobie to wyobrażam…

Zatem pytam: jak pan to sobie wyobraża?

Wyobrażam sobie, że jako artysta lokalny byłbym traktowany tak jak artysta przyjezdny. Tak jak traktują mnie czy to w Olsztynie, w Krakowie, Poznaniu, Warszawie itp. Czyli, najpierw pytanie o termin, o ofertę koncertową. Ja ją wysyłam, dołączam materiały promocyjne i stawki - normalne, nie oszałamiające, bo mieszczę się w dolnej stawce średniaków. Potem do mnie przychodzi umowa wstępna, którą podpisuję i czekamy na TEN dzień. Organizator robi swoją promocję, ja uruchamiam swoje kanały i któregoś dnia spotykamy się na dobrym recitalu.

No, byłoby miło spotkać się na takim koncercie. Jeszcze pytanie z innej beczki, jak pedagog z wykształcenia odbiera dzisiejszą młodzież, o której różnie się mówi…

Jestem przekonany, że młodzież jest taka sama jak kiedyś - nadal fantastyczna, nadal z ogromnym potencjałem - te sprawy się nie zmieniają. Młodzi wciąż mają swoje potrzeby, oczekiwania i historie. Rzecz w tym, że teraz są inne warunki. Potencjał w młodych jest taki sam, i tak jak w każdej warstwie - są jednostki wybitne w jedną stronę i ‘wybitne’ w drugą. Młodzież jak przed wiekami tak samo się buntuje, szuka swoich ścieżek. Skupiłbym się raczej nad tym, w jaki sposób my, dorośli pomagamy młodzieży wejście w dorosłość, jaki dajemy im przykład. Ważne, żebyśmy nie postrzegali ich jako mniej wartościowych, mniej wrażliwych. Młodzież jest tak samo wspaniała jak kiedyś - to raczej my, dorośli, nie potrafimy tego dostrzec i wykorzystać.

Serdecznie dziękuję za rozmowę, za autograf na prywatnym egzemplarzu płyty… i mam nadzieję na spotkanie z drugą połówką jabłka - pana małżonką, Krystyną Możejko-Andryszczyk.

Rozmawiała Aneta Tumiel

fot. archiw. A.Andryszczyk

***

Adam Andryszczyk urodził się 13.05.1964 r. w Kowalach Oleckich. Absolwent Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Olsztynie. Od 1989 do 2020 roku członek Polskiego Związku Autorów i Kompozytorów Muzyki Rozrywkowej (ZAKR). Laureat wielu festiwali (m.in. Festiwal Piosenki Studenckiej w Krakowie, Spotkania Zamkowe „Śpiewajmy Poezję” w Olsztynie, Ogólnopolski Przegląd Piosenki Autorskiej OPPA w Warszawie, występ na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, nagroda Ministra Kultury i Sztuki za teksty na MSTiWPA w Myśliborzu, nagroda literacka pisma „Student”).

Wydał zbiór wierszy „Jeszcze - proszę o dreszcze” oraz powieść sensacyjno-przygodową pt. „Krymski Łut”. Autor monodramu „Normalka”. Właściciel „Mazurskiej Kuźni Dźwięku” - studia nagrań, w którym powstały autorskie płyty „GROCHole”, „RockAndrole” i „Urodzinowe Rozterki”.

Przez dwa lata realizował autorskie audycje radiowe, reportaże, słuchowiska. Od grudnia 2003 do marca 2007 r. był dyrektorem Gminnego Centrum Kultury i Sportu w Kowalach Oleckich, gdzie kontynuował organizowanie „Zajazdu Bardów” - imprezy poświęconej piosence autorskiej. Jako prezes stowarzyszenia „Archiwiści Północy” przez wiele lat zajmował się realizacją filmów dokumentalnych. Od marca 2007 r. pracował etatowo w Domu Pracy na Wigrach (instytucja Ministerstwa Kultury), jako kierownik do spraw promocji i kultury.

W roku 2008 odznaczony przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej”. W tym samym roku przeprowadził się do Sokółki, gdzie mieszka do dziś i zajmuje się realizacją nagrań audio i fotografią produktową. W latach 2015-17 grał na gitarze w sokólskiej formacji bluesowej F.B.I.

Na podst.: https://adam.andryszczyk.pl

PS. Zainteresowanych posiadaniem płyty na własność (może z autografem) odsyłam na: https://adam.andryszczyk.pl/produkt/ostatnia-przesiadka-plyta/

Zdjęcia


Tagi:aneta tumielAdam AndryszczykOstatnia przesiadka

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.